Wyglądałam
zza szyby jak słońce przebija się przez białe obłoczki. Niebo powoli
przybierało koloru idealnego błękitu, niemal tak pięknego jak jego oczy.
Przerzuciłam zaraz wzrok na zegarek, który wskazywał chwilę przed ósmą.
Westchnęłam więc, powoli wstając z parapetu i przeciągając zasiedziane już
ciało. Rażące po oczach słońce zaczęło mi powoli przeszkadzać, dlatego swoje
dotychczasowe miejsce zmieniłam na mało wygodne łóżko. Przymknęłam oczy,
przypominając sobie jak kiedyś spędzałam dni takie jak ten. Jestem pewna, że
właśnie szykowałabym się żeby pójść na plażę z Liamem, Demi i Trey'em.
Leżelibyśmy na idealnie białym piasku, opalając się w promieniach majowego
słońca. Potem kąpalibyśmy się w przejrzystej, lazurowej wodzie. Znów czułabym
jego uścisk, usta i zapach. Znów mogłabym oddać się jego miłości, bo tylko do
niej należałam.
Wzdrygnęłam
się słysząc potężny huk dobiegający z dołu. Zdziwiłam się. Przecież nie ma
jeszcze 9, a ktoś już krząta się po domu. To dość nieprawdopodobne jeśli chodzi
o moją mamę.
Naciągnęłam
na stopy ulubione błękitne papcie i nie hałasując zbytnio, zeszłam na dół.
- Co robisz? - Zapytałam cicho. Wprawdzie nie
oczekiwałam żadnej odpowiedzi, lecz gdy tylko usłyszałam głos matki,
przysięgam, że mogłabym podskoczyć do samego nieba. Z radości oczywiście.
- Chłopcy dziś przyjeżdżają, a Ty mogłabyś mi pomóc
zamiast tylko siedzieć w swoim pokoju. - Oznajmiła, dając mi wyraźny znak, że
potrzebuje mojej pomocy.
- Tylko się przebiorę. - Mruknęłam nie kryjąc
entuzjazmu. Przecież nie ma nic złego w staraniu się o swoją rodzinę, a ja to
właśnie robiłam. Walczyłam ostatkami swoich sił, bo kolejny raz nie dam już
rady tego zrobić.
Zeszłam
na dół już po kilku minutach. Zwarta i gotowa do pomocy. Pomimo tego co matka
robiła mi przez cały ten czas, cieszyłam się, że mogę jej pomóc. Może to sposób
by wybaczyła mi to, czego nie zrobiłam?
- Na początek zabierz się za salon. - Zarządziła
dobitnym tonem, nie zaszczycając mnie pojedynczym spojrzeniem. Miałam ochotę
rzucić wszystko i z powrotem zaszyć się w swoim pokoju, ale nie mogłam jej znów
rozczarować. Po prostu nie mogłam.
Westchnęłam
i ruszyłam do salonu. Na początek zabrałam się za ścieranie kurzy, choć i to
przychodziło mi w trudem, bo od dziecka mam na niego uczulenie. Stanęłam na
krześle zaczynając czyścić zakurzone szafy. Wiedziałam doskonale, że moja matka
jest perfekcjonistką, więc jeśli zostawiłabym szafy, od razu skazałabym się na
jeszcze większe potępienie z jej strony, a było mi to raczej zbędne.
Spojrzałam
na wysprzątany salon i uśmiechnęłam się w duchu. Powędrowałam wraz z mopem do
łazienki i jego zawartość wylałam do toalety. Umyłam ręce w zlewie i
przepłukałam twarz pod gorącą wodą. Zajrzałam do kuchni, gdzie mama wciąż
krzątała się przy garach.
- Pomóc Ci? – Zapytałam cicho.
- Trzeba jeszcze sprzątnąć kuchnię. – Powiedziała
odkładając garnek na kuchence. – Możesz zacząć.
Przymknęłam
powieki pod wpływem bólu, który zadał mi ostry nóż, którego nie zauważyłam
wcześniej. Wywiązałam spod nosa krótką wiązankę przekleństw i wytarłam palec w
ręcznik. Założyłam szybko plaster i wróciłam do sprzątania nie zważając na
szczypanie. Przecież musiałam to dokończyć.
- Mamo! – Po całym domu rozniósł się donośny krzyk
Jasona. – Jonasi już jadą. – Dodał będąc już koło niej. Spojrzał w moją stronę
i uśmiechnął się perfidnie. – Czas, żeby zniknąć kopciuszku. – Roześmiał się,
wychodząc przed dom. Pewnie tam na nich zaczeka.
- Idź już do siebie, Miley. – Usłyszałam z jej ust.
Zaczekałam jeszcze chwilę aż coś powie, w końcu zacisnęłam usta i poszłam na
górę. Spodziewałam się jakiegoś podziękowania, czy coś w tym rodzaju. W
rezultacie dostałam jednak jej grymas, bo musiała dokończyć myć gary sama. Boże
i niby czego ja się spodziewałam… ?
Zamknęłam
za sobą drzwi i oparłam się o nie z cichym westchnieniem. Tylko w swoim pokoju
miałam spokój, a w każdym innym miejscu byłam dręczona przez ciche szepty,
natarczywe spojrzenia czy samotność. Ale nie mogłam nic na to poradzić.
Usłyszałam
trzask drzwi i radosne krzyki powitania, dochodzące z dołu. Oznaczało to, że
mam w domu trzy osoby, które dodatkowo uprzykrzą mój czas spędzony właśnie tu.
Będę jeszcze większym więźniem swojego domu, niż byłam dotychczas. Mama już
określiła mi zasady panujące na czas ich przyjazdu. Oczywiście obowiązywały one
tylko mnie, ale nadal były aktualne. Pierwszą z nich był zakaz przebywania z
Jonasami, żebym „ich nie wystraszyła”. Drugą zasadą było ograniczenie czasu
spędzanego na dole, żebym „przypadkiem ich nie spotkała”. Według trzeciej, i
ostatniej, zasady nie mogłam podróżować po domu kiedy oni przebywali na dole,
żeby „nie musieli cię poznać”. Reasumując więc: mogłam chodzić po domu kiedy
wszyscy spali i było ciemno, najlepiej, żebym w ogóle nie jadła i piła, ani
żebym korzystała z łazienki. Najlepiej dla nich byłoby gdybym zniknęła na te
kilkanaście dni. Pech jednak w tym, że nie bardzo mam dokąd pójść.
„Przyjaciele” odwrócili się ode mnie, choć tak naprawdę ta jedyna przyjaciółka
nie żyła. Tak samo jak Trey i Liam. Szkoda tylko, że mnie zostawili tu samą.
Wielka szkoda.
Złapałam
się za brzuch chcąc stłumić burczenie. No tak, nie jadłam nic od rana, a teraz
przecież nie mogłam tak po prostu zejść sobie na dół po coś do jedzenia. Wyjść
też nie miałam jak, no chyba, że przez okno. Przymknęłam powieki próbując się
skupić. Wciągnęłam powietrze i poczułam swój zapach, niezbyt przyjemny, ale
czemu tu się dziwić skoro cały dzień sprzątałam?
Głosy
na dole nie ustawały, a wręcz przeciwnie – robiło się coraz głośniej. Podjęłam
więc szybką decyzję i wymknęłam się szybko do łazienki. Stanęłam na chwilę w
miejscu nasłuchując czy mnie nie słyszeli. Nic jednak na to nie wskazywało,
więc wzięłam szybki prysznic, a w zasadzie opłukałam się tylko wodą i mydłem,
co nie trwało nawet dwóch minut. Wróciłam po cichu do swojego pokoju, gdzie
wytarłam się do końca ręcznikiem i ubrałam w czyste ciuchy. Włosy związałam w
kitkę i na stopy naciągnęłam białe trampki. Chodziłam w kółko zastanawiając się
jakim cudem uda wymknąć mi się z domu. Musiałam przecież zostać niezauważona.
Spojrzałam na okno i wzruszyłam ramionami, raz kozie śmierć. Jeśli spadnę to
trudno, przynajmniej już nie będą musieli się przejmować, że narobię im wstydu.
Chwyciłam
portfel i wcisnęłam go do tylnej kieszeni rurek. Otworzyłam drzwi na oścież i
przeszłam delikatnie na balkon, po cichu zamykając za sobą drzwi. Wychyliłam
się przed siebie i odetchnęłam głęboko po czym usiadłam na barierce, zahaczając
nogami o drewnianą balustradę, którą tata zbudował tu właśnie dla mnie. W górę
pięła się po niej czerwona róża z kolcami, na którą dodatkowo musiałam uważać.
Powoli
schodziłam w dół i gdy już miałam zeskoczyć z ostatnich kilku szczebli,
zahaczyłam się o kwiat, który wbił kolec w moją skórę, przebijając się przez
koszulkę. Jęknęłam cicho i spojrzałam na ranę, po której powoli ściekała
czerwona stróżka krwi.
- Kurwa. – Mruknęłam pod nosem i rozejrzałam się
dookoła czy nikt mi się czasem nie przygląda. Odetchnęłam powoli i ściskając
ranę i oddaliłam się biegiem od domu. Zatrzymałam się na chwilę przy aptece,
żeby kupić plaster i wodę do przemycia. Usiadłam na ławce w parku i założyłam
opatrunek, po czym wyrzuciłam wszystko do kosza.
Ruszyłam
powoli w stronę najbliższej kawiarni w celu zjedzenia czegoś. Zamówiłam sobie
dużego kebaba, z którym usiadłam w kącie lokalu, a do tego puszkę coli. Lubiłam
takie połączenie.
Czas
biegł szybko, kiedy nie spędzałam go w domu. Nim się obróciłam było już dawno
po dwudziestej drugiej, a kawiarenka wciąż była pełna. Po prostu się
zasiedziałam.
Wstałam
zabierając ze sobą picie i papierki, nie chciałam zostawić po sobie bałaganu.
Już miałam wychodzić, kiedy ktoś złapał mnie za ramię. Zmarszczyłam brwi i
odwróciłam się.
- Słucham? – Zapytałam widocznie dziwiąc się na widok
stojącego przede mną kolegi z klasy, który przenigdy nie zamienił ze mną ani
pojedynczego słowa.
- M.. – Zaciął się. – Nauczycielka przydzieliła nas do
jednej grupy, do tego projektu na biologię, i pomyślałem, że moglibyśmy go
jutro zrobić.
- Myślałam, że zrobię go sama. – Mruknęłam.
- Ale to praca grupowa…
- No i co? – Wcięłam mu się w słowo. – Zawsze robiłam
za was wszystkie prace i jakoś w niczym to wam nie przeszkadzało.
- Tak, ale czas to zmienić. Może być jutro? O… 17? –
Uśmiechnął się nieśmiało w moim kierunku.
- Jasne. – Mruknęłam niechętnie i wyszłam w lokalu. To
było dziwne, nawet jak na niego. Nigdy nie miał nic przeciwko kiedy sama
spędzałam swój wolny czas na głupich plakatach czy referatach. Nie rozumiałam
go, dlaczego akurat teraz zaproponował, że mi pomoże… ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz